Pierwszy dzień w nowej pracy

 

Każdy z nas przeżył to przynajmniej raz. Nowe miejsce, obcy ludzie i niezręczna chwila, kiedy wszyscy zajmują się swoją robotą a ty... zastanawiasz się w którym kubku możesz zrobić sobie kawę.
Piszę trochę z własnego doświadczenia a trochę z obserwacji i zastanawiam się - czemu u licha początki bywają tak stresujące?




Zdobycie nowej pracy to wielki kop energetyczny.
 

Świadomość bycia "wybranym" spośród grupy, perspektywa nowych doświadczeń i brzęk większej ilości złotówek na koncie - to nas kręci, to nas podnieca.

 

A potem wstajesz z samego rańca i po magicznym czasie bratania się z ludem pracującym w komunikacji miejskiej docierasz pod drzwi, względnie pod bramkę.

 

Zwykle na początku są jakieś formalności, badania, umowy etc. Pierwsze zetknięcie z machiną kadrową, która każdego nowego traktuje z zastanawiającą uprzejmością. Przechlapać sobie jeszcze zdążysz, póki co masz czyste konto.

 

Pierwszy dzień zaczyna się od zwiedzania. Ktoś mniej lub bardziej ważny oprowadza cię po biurze, pokazuje gdzie się sika a gdzie pije kawę. I przedstawia współpracowników. 

 

Nigdy, absolutnie nigdy nie udało mi się zapamiętać choćby jednego imienia w czasie takiego przedstawiania. No, chyba że ktoś nazywa się Adelajda albo Roch. Wtedy jest łatwiej. Albo ma jakiś gadżet ułatwiający zanotowanie w pamięci (np. melonik?).

 

I potem spotykasz tego kogoś (nie-Rocha) na korytarzu i za cholerę nie wiesz ani kim jest, ani nawet jak się nazywa. To frustruje!
 

Nie mam problemu w zapytaniu w takiej chwili o imię. Ale potrafię sobie wyobrazić jak niezręczna może być ta sytuacja dla ludzi z mniejszym marginesem obciachu. Dlatego zawsze gdy spotykam na korytarzu jakiegoś świerzaka, przypominam mu jak się nazywam. 

 

Tak, to dość idiotyczne, ale mam przeczucie, że warto.

 

Kolejnym wyzwaniem (przynajmniej dla mnie) jest orientacja w terenie. Tu poziom trudności zależy od wielkości biura. Wyobrażasz sobie, że stoisz na środku korytarza i pytasz przechodzącego pracownika "Przepraszam, którędy do Działu IT ?". 

 

To może wydawać się śmieszne (bo jest śmieszne) ale przy pierwszo-dniowym stresie można zgubić się w drodze powrotnej od drukarki. 

 

Której obsługa swoją drogą jest kolejnym wyzwaniem. Dzięki Bogu jesteśmy dziećmi internetu i urządzeń z guziczkami nie traktujemy jak czarnej magii. To znaczy - nie boimy się ich używać i nie podchodzimy (jak nasi rodzice) z nabożnym strachem do panelu dotykowego.

 

A jednak zawsze wydrukowanie dwóch stron A4 na jednej stronie A3 będzie wymagało pewnego heroizmu. 

 

I nierzadko prośby o pomoc.

 

To chyba ta najbardziej stresująca część pierwszego dnia. Bo przecież masz świadomość, że wchodzisz do bardziej lub mniej zamkniętej grupy ludzi. Którzy mają już swoją bardziej lub mniej, ale jednak "wspólną" historię. 

 

Na początku nie wiesz na ile możesz sobie pozwolić. O co kogo prosić.

 

Dopiero obczajacie się nawzajem.

 

Dlatego tak cenni są ludzie, którzy na dzień dobry mówią: "Pytaj o wszystko i przyjdź gdybyś potrzebował pomocy". To niby nic, ale myśl, że możesz do kogoś zwrócić się z prośbą jest budująca. 

 

Jasne, że każda osoba swój pierwszy dzień w nowej pracy przeżywa inaczej. Im częściej zmieniałeś "biurka" i większymi umiejętnościami społecznymi się szczycisz, tym łatwiej wejdziesz w nowy świat. 

 

Gdy już stoisz przed drzwiami i masz stresa - po prostu bądź miły i uśmiechaj się. Ludzie są z reguły sympatyczni dla kogoś nowego. Nawet ci gburowaci nie strzelą cię w pysk jeśli się do nich uśmiechniesz i powiesz "Dzień Dobry".   

 

A jeśliś weteranem i spotkasz na korytarzu nowego kolegę - postępuj analogicznie :) 

 

I dobrze, jakbyś nazywał się jakoś charakterystycznie. 

A przynajmniej miał melonik. 

 

P.S.: Post z dedykacją dla brata Frikusa, który właśnie zdobył nową pracę. Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz