Szlachetna Paczka - raport Rukata

Nie jest łatwo opisać projekt, który budzi tak wielkie emocje. Który wciąż trwa - i którego jestem częścią. Jednocześnie, od Finału tydzień temu chodzę z masą myśli, które muszę gdzieś wylać. Bo utonę.
I to wcale nie w kryształowo czystej wodzie.




DLACZEGO I O CZYM

Przez ostatnie 6 miesięcy byłem Liderem Rejonu - czyli osobą odpowiedzialną za realizację projektu Szlachetna Paczka w jednej z warszawskich dzielnic. Finał - czyli moment przekazania paczek rodzinom - był równo tydzień temu. W moim rejonie do projektu zostało włączonych 49 rodzin, prawie wszystkie dostały paczki. 

 

Czy czułem satysfakcję? Z różnych względów - nie. 

 

Tak w czasie trwania finału jak i po jego zakończeniu stykałem się głównie z trudnymi sytuacjami. I choć widziałem, że efekt jest generalnie pozytywny i osiągnęliśmy jako grupa sukces, to skupiałem się głównie na negatywach. 


Gdybym chciał opisać cały projekt, z jego plusami i minusami, musiałbym wydać ten wpis w tomach. Poza tym boję się, że część czytelników nie znając kontekstu źle odczyta moje intencje. I albo powiedzą, że narzekam, albo, że wybielam. 


Dlatego, po długim namyśle, postanowiłem napisać tylko o tym co dobre. O tym, co mi się podobało i czego się nauczyłem. 

Po pierwsze - z sympatii do ludzi, którzy tworzą tę akcję.

Po drugie - bo chcę sam uzmysłowić sobie ile dobrych momentów przeżyłem.



Jeśli zatem szukasz tu paczkowego hejtu, buldupowania nad roszczeniowymi rodzinami i płaczu nad długością szkoleń - spindalaj niczym sarenka w podskokach.


JAK TO DZIAŁA - CZYLI CO ROBI LIDER REJONU


Do projektu, przynajmniej teoretycznie, nie biorą byle kogo. Rekrutacja polegała na wypełnieniu dwóch kwestionariuszy on-line (krótszego i dłuższego) oraz rozmowy rekrutacyjnej. 

Tą ostatnią wspominam bardzo dobrze. Trwała chyba 3 godziny. Przed spotkałem dostałem takie zadanie:


 

Co byście zabrali ?


Ja wziąłem ze sobą moje stare, śmierdzące, poplamione farbą i znoszone buty. 

Chyba odstawałem od średniej tak artefaktem jak i historią, bo zostałem przyjęty. 

 

O decyzji dowiedziałem się w czasie lodowej orgii w cukierni Ulica Baśniowa. Rozmowa telefoniczna z koordynatorem wojewódzkim trwała z pół godziny. Wszystko pełna profeska, informacja zwrotna na wysokim poziomie. 


Potem dwa dwudniowe szkolenia-wdrożenia. A że oprócz liderowania chciałem też być szeregowym wolontariuszem, miałem jeszcze jeden dzień szkolenia w bonusie. W Ząbkach - na własne życzenie.


Czym zajmuje się Lider Rejonu? 

Rekrutuje wolontariuszy (tzw. SuperW) i przygotowuje dla nich szkolenia, odnajduje rodziny potrzebujące pomocy i wysyła do nich SuperW, organizuje spotkania rejonu i wspiera pracę swoich wolontariuszy. A na koniec - organizuje magazyn do którego darczyńcy będą przywozić paczki i z którego paczki będą rozwożone do rodzin (i całą związaną z tym logistykę). 


Nad "sobą" lider ma koordynatora regionalnego, który opiekuje się kilkoma rejonami. Ja trafiłem na Milenę, która była najlepszym KR na świecie. I piszę to bez zwykłej u mnie nuty lizusostwa. Nie dzwoniła do mnie w niedzielę o 22:00 pytając jak mi idzie pozyskiwanie kontaktów do rodzin, przypominała o ważnych terminach, podsyłała kluczowe dokumenty i generalnie ufała mojej inteligencji. A niczego tak nie cenię u przełożonych. Poza tym, zdobyła mój dozgonny szacunek przynosząc na spotkania rurki z biedry. 


Lider pracuje z zespołem wolontariuszy, których wcześniej musi zrekrutować. 

Ja czem prędzej dobrałem sobie grono 5 pomocników - Liderów Zespołów. Właściwie liderek. 

 

W ogóle, tak jak w każdym wolontariacie, więcej tu kobietek. 


 

 

 

CO MI SIĘ PODOBAŁO ?


Po pierwsze - wolontariusze.

Nigdy wcześniej nie spotkałem w tak krótkim czasie tak dużej ilości wspaniałych, aktywnych i ogarniętych ludzi. 

Każdą rozmowę rekrutacyjną, którą przeprowadziłem pamiętam do dziś. 

 

W czasie trwania projektu starałem się, żeby każdy z 28 SuperW w moim rejonie miał świadomość, że dla mnie w Szlachetnej Paczce to właśnie oni są najważniejsi.

 

Jasne, że ważne są struktury, liderzy, koordynatorzy i ludzie grzejący tyłki na stołkach zarządu. 

Ale to wolontariusz idzie do rodzin, to on wchodzi w ich historię i podejmuje tę najtrudniejszą decyzję. To on poświęca masę czasu nie tylko na to spotkanie, ale też na wklepywanie do systemu megabajtów danych. A potem stresuje się czy przygotowywana przez darczyńcę paczka na pewno spełni wszystkie potrzeby rodziny. 

Wreszcie, to SuperW bierze na siebie emocje związane z odpakowywaniem wraz z domownikami kartonów i reakcją na to, co znajduje się w środku... 


I z takimi hardkorami miałem przyjemność pracować. 


Świadomość tego, że tacy ludzie istnieją jest dla mnie najcenniejszym efektem udziału w projekcie.

 


Po drugie - idea "mądrej pomocy". 

Polega on na udzielaniu wsparcia tylko tym rodzinom, które spełniają kryteria projektu. O tych kryteriach SuperW dowiadują się podczas 8 godzinnego szkolenia. 

W skrócie, szukamy rodzin starających się poprawić swoją sytuację, nieroszczeniowych i pozostających w niezawinionej biedzie. 


Piszę teraz o moim rejonie i tylko o nim. 

Szukając kontaktów do takich "bohaterskich" rodzin przeprowadzałem wstępną selekcję. Zebrałem ponad sto kontaktów, tzw "zgód". Dokumenty z adresem rodziny i jej pozwoleniem na wizytę wolontariusza zdobywałem od OPSu, pedagogów szkolnych, parafii, klubów osiedlowych, lokalnych stowarzyszeń i fundacji oraz od prywatnych ludzi, którzy pisali np.o swoim biednym sąsiedzie. 

 

Każdą rodzinę odwiedzała dwukrotnie para SuperW. Przeprowadzali rozmowę, starali się poznać historię konkretnej osoby. Po spotkaniu podejmowali decyzję. 

Te decyzje nie były oczywiste. Nie podejmuje się ich na kolanie. Ja podjąłem ich 6 a były wśród nich takie, z którymi nosiłem się dłuższy czas. 


Ale właśnie dzięki tym trudnym decyzjom i czasem gorącym rozmowom z moimi wolontariuszami mam pewność, że ta "mądra pomoc" trafiła do tych, którzy naprawdę jej potrzebowali. A przynajmniej, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy by tak było.

 

 

Po trzecie - doświadczenie.

 

Nie miałem nigdy okazji pracować z tak dużą grupą ludzi. 

Paczka nauczyła mnie, czasem na błędach, jak lepiej zarządzać czasem swoim i innych. 

Wiem dziś, że genialnym posunięciem było podzielenie się zadaniami z 5 wspaniałymi dziewczynami, liderkami zespołów. To one zrekrutowały część wolontariuszy, przygotowały ich do spotkań z rodzinami a w czasie finału dbały o sprawy, których jedna osoba by nie ogarnęła.

 

To czego się nie spodziewałem, to doświadczenie w braniu na siebie czyichś problemów. 


Finał projektu niósł za sobą całą masę pozytywnych emocji. Ale, tak jak pisałem na początku, ja skupiałem się głównie na negatywach. Przy tak dużej akcji nie da się uniknąć sytuacji trudnych. Stykali się z nimi moi SuperW. Nie chciałem zostawiać ich samych w tym co - jak widziałem - bardzo przeżywają. 

 

W efekcie, kiedy wróciłem do domu w niedzielę w nocy, czułem się jak ksiądz po tygodniu spowiedzi albo psychoterapeuta. 


Nie wiem, czy któryś z wolontariuszy odczuł moje wsparcie. Ja czułem się jak ul pełen emocji.

Przez cały tydzień błądziłem myślami wokół ubrań, lodówek i pralek, wokół zawiedzionych nadziei, rozczarowań i stresów.

Nabrałem wtedy respektu do kierowników, którzy starają się być dla swoich pracowników wsparciem. Nie wiem, czy ja spełniłem  tę rolę. Ale wiem już jaka jest skala wyzwania i jego koszt. 


CZY BYŁO WARTO ?


Ten projekt się nie skończył.

To jeszcze nie pora podsumowań i wyciągania jakichś generalnych wniosków.


Jednak jedno wiem już dziś. 


Poznałem wspaniałych ludzi. 

Byłem częścią akcji, która połączył ponad milion ludzi. 

Zdobyłem doświadczenie, o jakim nawet nie marzyłem.

 

I dzięki mnie przynajmniej kilka osób poczuło się dla kogoś ważnych.  

Dla tych niewypowiedzianych "dziękuję" - było warto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz