Gwałtu, co się stało

Dziś odsłaniam kulisy najbardziej wyczekiwanej premiery 2015 r. !
Przeczytaj w jaki sposób grupie znajomych udało się wystawić spektakl Fredry i nie zostać wygwizdanym przez publikę.

 

Muszę o tym napisać bo jestem niesamowicie dumny / zdziwiony / szczęśliwy, że udało nam się z grupą znajomych wystawić spektakl A. Fredry "Gwałtu, co się dzieje". 

 

Tak zapamiętałem przygotowania, próby i sam występ:

 

POMYSŁ

 

Siedzieliśmy przy Alejach za stołem razem z Moniką i Tomkiem. Rozmawialiśmy o tym, że fajnie byłoby ruszyć tyłki i zrobić coś przezarąbistego. 

 

Nie pamiętam kto zapodał pomysł, ale wydaje mi się, że muza Talia przemówiła ustami Moniki - wystawmy sztukę!

 

Wybraliśmy coś z Fredry, coby było zabawnie i niegłupio. Było kilka pomysłów a "Gwałtu, co się dzieje" wydawało nam się 

 

1) Najzabawniejsze

2) Najbardziej na czasie

3) Nie takie znowu trudne przy organizacji rekwizytów

 

Zima w pełni, na wschodzie ukazała się gwiazda, za oknem nie padał śnieg a my ruszyliśmy z przygotowaniami.

 

SKŁAD

 

Z tym było najwięcej kłopotów. 

 

Byłem pewny, że kiedy tylko ogłosimy nabór do spektaklu ludzie będą walić drzwiami i oknami. 

Jakoś nie walili.

 

Chcieliśmy zaangażować w przygotowania najbliższych znajomych. Proponowaliśmy, zachęcaliśmy, prosiliśmy... Ale ten nie może, ten się waha a ten nie ma nastroju. Najciężej było znaleźć facetów (w ogóle, ciężko o porządnych facetów nowadays). 

 

 

Przez jakiś czas mieliśmy pomysł, żeby ktoś grał dwie role jednocześnie :) Zgadnijcie kto. 

 

Na szczęście, w marcu udało nam się skompletować pełny skład. W marcu. Wtedy też odbyła się pierwsza próba z udziałem wszystkich aktorów.
A premierę zaplanowaliśmy na początek kwietnia. 

 

No masakra. 

 

Na dwa tygodnie przed godziną zero do składu dołączyła Dorota. Jak trwoga, to do suflera.

 

 

PRÓBY

 

Na początku spotykaliśmy się raz na dwa tygodnie. Częstotliwość spotkań była jednym z odstraszaczy potencjalnych aktorów. Bo weź tu chłopie znajdź czas! 

Zaczęliśmy od czytania tekstu w domach. Jako że towarzystwo było w znacznej mierze ursynowskie, szybko przenieśliśmy się na południowe rubieża Stolicy. 



 

W marcu udało nam się wciągnąć do ekipy Pawła S. zwanego księdzem. Wtedy zaczęły się próby w dolnym kościele na Ursynowie. Chyba nawet raz udało nam się przeprowadzić próbę na scenie, na której graliśmy potem premierowy pokaz (przez cały czas sala była remontowana :). 

Od marca spotykaliśmy się do tydzień. Nie było lekko, kiedy po pracy trzeba było jeszcze gibać się w spódnicach i strzelać miny do pustej sali. 

 

 

Warto dodać, że nie mieliśmy reżysera! 

 

Tzn. był dyrektor artystyczny - wspaniała Monika - ale kwestie gry ustalaliśmy na bieżąco między sobą. Miało to swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. 

 

Z jednej strony nikt nam nie mówił jak mamy grać, ale z drugiej strony nikt nam nie mówił jak mamy grać... Także tego.

 

 

Sporym wyzwaniem było zorganizowanie strojów i rekwizytów. 

 

Przecież nie będę występował w byle jakiej kiecce - powiedziałem. Koniec końców, mój strój był kompletny na dzień przed spektaklem. 

 

 

Nie obyło się bez wypadków. 

 

 

Pamiętacie scenę, w której Agata uderza w swój "bęben"? W czasie próby generalnej uderzenie było tak dobrze zagrane, że rozpadł się uderzacz:) Dzięki Bogu w domu mieliśmy jeszcze tłuczek.

 

PREMIERA

 

Tremy nie było. 

 

Pierwszy pokaz zaplanowaliśmy na niedzielę 26 kwietnia na 19:15 w dolnym kościele na Ursynowie. 

 

Wcześniej, przed naszym występem tego samego dnia w sali miał miejsce... koncert.

 

Kiedy przyjechaliśmy okazało się, że impreza, która miała skończyć się o 18:00 trwa w najlepsze. Na scenie Radosław Pazura z żoną a my za kulisami czekamy aż ludzie wyjdą cobyśmy mogli scenografię ustawić. 

 

Naraz pojawia się jakiś banan w czapce rodem z kreskówki i mówi: "Sory, sory, my teraz będziemy sprzątać półtorej godziny". 

 

Oż ty w ząbek czesany dźwiękowcu...

A jakże, pożaliłem się pani Pazurowej, że my tu stoimy w stresie, nasza publiczność czeka pod drzwiami a oni dopiero kable zwijają. 

 

Koniec końców, udało się zacząć z małą obsuwą.

 

Muszę jeszcze wspomnieć o Andrzeju, który był naszym operatorem dźwięku i światła. Ogarnięty koleś. 

 

Na premierę przyszło pewnie ok. 200 osób. Całość pracowicie sfilmował Patryk. Na koniec wyszedł proboszcz i walnął gadkę o gender-danger, ale i tak nie spodziewałem się po nim, że zrozumie o czym jest sztuka.

 

Drugi pokaz odbył się dzień później, w Staromiejskim Domu Kultury przy Rynku.

 

Zupełnie inne warunki - baaardzo kameralna sala, trochę ciasno, trochę duszno no i nie było speca od światła i muzyki. Na szczęście, wszystko poszło "w miarę" dobrze. Mówię o technikaliach, bo sama gra poszło wspaniale.

 

 

 fot. Michał Jasiński

 

 

NO I Z CZEGO SIĘ PAN TAK CIESZYSZ?

 

 

To nie był mój pierwszy raz na scenie. A jednak, byłem zdziwiony kiedy na zakończenie obydwu pokazów serce łomotało mi jak przed maturą. Na szczęście mam niskie ciśnienie, bo musieliby dzwonić pod 999.

 

 

Najmilszym momentem wcale nie były brawa. Kiedy ludzie przestali klaskać, zaczęli podchodzić do nas i rozmawiać. 

 

To ludzie ludziom zgotowali ten los! Coś pięknego. Myślę, że to jest w całym tym zamieszaniu najlepsze. Mogliśmy pokazać wam naszą pracę, zobaczyć jak dobrze bawicie się wspólnie z nami i dać wam trochę radości. Nie jakimś obcym sztywnym widzom, ale osobom z którymi coś nas łączy.

 

I z tego cieszę się najbardziej!

 

 

HALL OF FAME

Pora przedstawić tych, dzięki którym udało nam się wyjść na scenę :)

 

 

Moja Marysia - m. in. załatwiała stroje i rekwizyty (m. in. bęben Agaty!). Że nie wspomnę o pomocy w edycji tekstu sztuki i masie innych spraw organizacyjnych etc.

 

 

Monika i Tomek byli prawdziwymi motorami całego przedsięwzięcia. Ona dostosowała tekst do naszych możliwości i potrzeb (ogromna praca!), on wysyłał maile organizacyjne.

 

Ania rozdwajała się, żeby zdążać na próby. Nikt nas tak nie bawił w czasie przygotowań :) No i przynosiła czekoladę.




Kasia musiała przejechać całą Warszawę, żeby dotrzeć na miejsce próby. Nie dała się choremu gardłu i studiom - brawa dla tej panny :)

 

Marysia popisała się nie lada kunsztem - na 90 minut musiała stać się facetem. Myślę, że do jej największych osiągnięć należy zorganizowanie pierza! (wiecie, jak trudno złapać gołębia?!). P.S. To właśnie jej fotki oglądacie!

 

 

 

Paweł S. stanął przed nie lada wyzwaniem - musiał nauczyć się całego tekstu w kilka tygodni. Ogarniał nam salę i załatwił Andrzeja. I pizzę :) 

 

Piotr, najprzystojnieszy (zaraz po mnie) aktor miał być naszym amantem. Miał najwięcej tekstu i trochę obawiałem się, czy chłopina ogarnie się z całością. Niepotrzebnie - dał radę i sami widzieliście jak wyszło:)

 

 

 

Paweł - porzucał żonę i dziecko by zamienić się na scenie w zapijaczonego trepa. Cóż mogę rzec więcej, tańczenie poloneza z tobą to była czysta przyjemność.

 

Dorota była naszym suflerem, pomagierem-ogarniaczem, kierowcą i kamerzystą. Słowem, była tym, kogo potrzebowaliśmy! Zawsze!

 

Dzięki wam wszystkim! Mam nadzieję, że jeszcze o nas usłyszą!
 

Przed wczoraj Ursynów, wczoraj Stare Miasto, jutro Nowy Jork!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz