Powstanie Warszawskie - film

Wczoraj udało mi się wybrać do kina na „Powstanie Warszawskie”.
Dałem sobie czas na przetrawienie tego co zobaczyłem a teraz siadam żeby wystukać kilka słów komentarza.

To film inny niż wszystkie które do tej pory widziałem. Idąc na seans miałem jeszcze w pamięci poprzedni obraz o powstaniu (63 dni chwały, czyli tzw. 90 minut chały). Chociaż wszyscy krytycy, których czytałem piali z zachwytu nad produkcją MPW, wolałem nie robić sobie wielkich nadziei.


Na początku seansu byłem trochę poirytowany. Przeszkadzał mi dialog dwóch braci-operatorów, których rozmowa tworzy fabułę filmu. Nie wiedziałem czemu, ale ich słowa nie pasowały mi do obrazu. Wydawały się błahe, choć przecież rozmawiali o wojnie!
Łapałem się też na krytykowaniu w myślach ustawienia kamery albo zachowania "aktorów".

Po kilku ujęciach zrozumiałem przyczynę tego dyskomfortu.

Ten film to skrzyżowanie reportażu z filmem fabularnym. Moim zdaniem są momenty, kiedy ta krzyżówka lekko utyka.
Zestawienie prawdziwych zdjęć z aktorskim komentarzem (choćby komentował Fronczewski i Linda) zostawia nas trochę w rozkroku. Tym bardziej, że człowiekowi wychowanemu w kulturze obrazu trudno jest nawiązać więź emocjonalną z samym głosem bohatera. Warto od razu przyznać, że sam głos jest niezły, a bywa wzruszający.
Jednocześnie jednak film roztacza przede mną obraz prawdziwego miasta, żywych ludzi i - co chyba najbardziej urealnia tamten świat - skręconych w śmiertelnych konwulsjach zwłok.

Zestawienie tych dwóch realiów razem nie przeszkadzało mi w oglądaniu, ale też i nie pomogło.
Rozumiem jednocześnie producentów, którzy chcieli osadzić całość na jakiejś fabule. Za mrówczą pracę przy obróbce powstańczych kronik mogę ich rozgrzeszyć z tego jednego grzeszku splątania dwóch światów.

Zaraz po obejrzeniu filmu czułem się jakby mnie oszukano. Oto przyszedłem do kina, usiadłem w niezbyt wygodnym fotelu wśród zapachu popcornu, a tymczasem na ekranie zamiast fikcji zobaczyłem... prawdę.
Podobnie musi czuć się człowiek, który pijąc całe życie mleko z kartonu spróbuje kiedyś takiego prawdziwego od krasuli. Nie wszystkim spodoba się smak tego drugiego płynu. Chociaż prawdziwszy, to jednak gardło nawykło do sztuczności.

Prawda wylewająca się z ekranu na widza na pachnie wcale granatami i kanałami (a przynajmniej nie tylko). Więcej w niej modlitwy pod kapliczką i stania w kolejce po wodę. Naturalne czynności w tych niecodziennych okolicznościach budzą jakiś sprzeciw. Jako to - to wtedy piekli chleb i urządzali wesela? Przepychali się w kolejkach i puszczali oko do przygodnie spotkanych dziewczyn?

Kiedy w co drugim filmie faceci ganiają się z karabinami po mieście a płeć piękna pokazuje więcej niż zasłania, tutaj nad operowanym chłopcem brzęczą muchy a dziewczyna poproszona o taniec odpowiada krótko: "Nie".

Ten film nie pokazuje historii powstania, nie znajdziesz tam wielu scen wymiany ognia czy obrony barykad. Nie podejmuje on debaty: Bić się czy nie bić? Pozwala za to spojrzeć w twarz żywym ludziom i daje szansę z ich oczu wyczytać emocje i namiętność, która napędzała ich w sierpniowe dni.


Po ostatnich scenach pokazujących październikową Stolicę, wychodzę z kina na ulice Warszawy.
I myślę sobie, że tak użyźniona gleba musi prędzej czy później wydać owoce.

Po nich poznamy, czy było warto.


1 komentarz:

  1. "Moim zdaniem są momenty, kiedy ta krzyżówka lekko utyka." Oj tak, zdecydowanie tak. Jednak tak jak też napisałem u siebie, jest to absolutnie NIE WAŻNE. Mamy zobaczyć to do czego doprowadza wojna, która zawsze zaczyna się tak samo, i kończy się własnie tak jak to widzimy w dokumencie. Kolejną agonią miasta i ludzi. Dobrze to wszystko opisałeś. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń