Na Polu

Wtorki, jak to wolne dni, są najbardziej pracowite.

W tygodniu człowiek tyra 9 - 17 i fajrant. A jak tylko nie musi karty na zakładzie odbijać, to i to by zrobił, i to załatwił, i tamtego odwiedził etc.

Wszystko by się chciało.


Dziś wybrałem się do BNu, poszukać czegoś o Pileckim (patrz - poprzedni post).


Po remoncie w bibliotece jeszcze nie byłem. A jako że pracowałem tam jakiś czas, wracałem na pole mokotowskie z pewnym sentymentem.


Ileż godzin spędziłem tam na studiach, czy to czekając na książkę, szamiąc batoniki z automatu i zupę za 3 zł, gawędząc z p. Adamem z mikrofilmów... To se ne wrati.


Po remoncie sporo zmian.


W szatni - pani Ela ufarbowała włosy. Poza tym status quo.



Musiałem wyrobić kartę, stara się zdezaktualizowała. Żona ostrzegła mnie, że na miejscu zrobią mi zdjęcie - jak w BUWie. Poprawiłem zatem grzywkę, rozsiadłem się na fotelu i już miałem uraczyć miłą panią bibliotekarkę uśmiechem nr 3... pech, zanim zdążyłem się przygotować zdjęcie było gotowe a ja wyszedłem jak zwykle.

Ale za to karta nie byle jaki kartonik ale plastik, panie, przetrwa bombardowania atomowe i będzie się rozkładał kiedy o moich prochach ślad dawno zaginie.


Kolejnym zaskoczeniem było zamawianie książek. Już nie muszę skrobać sygnatur na rewersiku ale wszystko on-line. Miodzio.


To co się nie zmieniło to czas oczekiwania. Bite 40 minut. Ale za to jest chwila na pogadanie ze starymi znajomymi. Miło popatrzeć na te same twarze, posłuchać głosu, który przenosi mnie jakieś 4 lata wstecz, do czasu gdy wycierałem pracowicie kurze z Bibliografii Historii Polski...


Niestety, nie wszystko zmieniło się na lepsze. Przy remoncie zapadła decyzja o wymianie sympatycznych lampeczek w stolikach, które swoim wesołym migotaniem informowały o czekających na czytelnika książkach. Diodki wymontowano, ale nowych jeszcze nie ma... I trzeba się samemu fatygować. Ja tam mogę chodzić, ale szkoda mi tych światełek - przywykłem.


Trochę ciężko ze znalezieniem miejsca do posadzenia tyłka poza czytelnią. Zabrano stoliki i krzesełka z barku i sprzed kiosku. I gdzie teraz ludzie udzielają korepetycji? Jakoś nie mogłem też znaleźć automatu z batonikami, ale ponoć jest, tylko przegapiłem.


Największą metamorfozę przeszły toalety. Jak sobie przypomnę te poprzednie, ciemne, ciasne, śmierdzące norki z kafelkami pamiętającymi Bieruta i niedwuznacznymi napisami na drzwiach od kabin - ciary przechodzą. A teraz? Myślę, że książę Karol by się nie powstydził.


Po remoncie władze biblioteki doznały też iluminacji i pozwoliły czytelnikom robić zdjęcia własnymi aparatami. W efekcie, koleżanka z punktu xero przeczyta chyba z nudów wszystkie książki z księgozbioru podręcznego.


I co? Kryzys, obcinają fundusze na kulturę etc. A tu dyrektor Makowski pokazał defetystom środkowy palec i odpucował świątynię książki. Doktora, poza tym, że chodziłem do niego na wykłady, pamiętam jeszcze z jednego cytatu: Skoro nie odmawiamy sobie dobrego jedzenia, dobrej muzyki, wakacji czy seksu, dlaczego odmawiamy sobie akurat tej jednej przyjemności? Chodzi oczywiście o czytanie:)


A na koniec - może ktoś szuka pracy i marzy mu się Biblioteka Narodowa? Koleżanka z Wrocławia przesłała mi dziś ten link (dzięki Ola!) - tu znaleźć można sporo ogłoszeń: http://bn.org.pl/bip/rekrutacja


Podróże do przeszłości śladami CV zawsze poprawiają mi humor. Każde miejsce zmienia się na swój sposób, tak jak biblioteka w ciągu tych kilku ostatnich miesięcy. Zawsze jednak kiedy tam wracam, mogę odnaleźć kawałek mojego świata.

A może po prostu noszę go zawsze ze sobą?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz