Ochota na Niepodległość

Zastanawiałem się jak w tym roku świętować 11 listopada.

Bo jakoś żadna z proponowanych form mi nie podchodzi...
Do Krakowa przecież nie pojadę, z Komorem mi nie po drodze a na szczyt klimatyczny się nie wybieram.

Dlatego postanowiłem świętować robiąc to co lubię i co wychodzi mi najlepiej.

Zgadza się - będę gadał :)

A żeby nie mówić do siebie, zapraszam wszystkich chętnych na spacer!

Gdzie?

Ciężko tego dnia spacerować po Warszawie. Dlatego wybrałem dzielnicę na której jest najspokojniej i która - mam wrażenie - jest troszkę zapomniana. Zapraszam do siebie, czyli na Ochotę. Konkretne miejsce zbiórki podam wkrótce.

Co?

Chciałbym odwiedzić te miejsca i przypomnieć sobie te historie, które przeniosą mnie (i Was) do Niepodległej II RP. Ochota jest duża, ale przejście trasy zajmie nam maks. 90 minut. A przynajmniej spróbuję się zmieścić:)


Kto?

Każdy może przyjść! Tak jak na spacer z okazji 1 sierpnia - zaproście żony, mężów, matki, babki i kierowników z pracy! Dajcie znać tym, którzy nie mają FB - np. przesyłając im link do tego posta. A fejsbukowiczów proszę o dodanie się do wydarzenia (Ochota na Niepodległość). Zapraszam wszystkich :)


Spacer zaczniemy o godzinie 12:00.

A po zakończeniu chętni będą mogli wypić ciepłą herbatę w jakiejś klimatycznej ochockiej kawiarni.

Chodźcie ze mną i przekonajcie się, jaka była Ochota na Niepodległość!

Mieszane uczucia na Placu Unii

W sobotę wracając ze ślubu znajomych (Szczęść Boże młodej parze!) wstąpiłem do/na (?) Plac Unii. To nowe centrum handlowe otwarte tydzień temu w miejscu dawnego Super SAMu.

Po zwiedzeniu obiektu, który zniszczył widok na Belweder z Łazienek Królewskich - mam mieszane uczucia.

Chciałem dowiedzieć się czegoś ze strony internetowej, ale 1) nic tam nie ma, 2) nie mogę się odnaleźć. Może taka budowa stron jest teraz modna, ale dla mnie wygląda to jak wnętrze damskiej torebki. Chaos.


Po przybyciu na miejsce pierwsze co mnie uderzyło to zupełnie inny klimat niż w Arkadii czy Złotych
Tarasach.
  1. Pustki
    Byłem tam w sobotni wieczór a ludzi jak na lekarstwo.
  2. Cisza
    Nie słyszałem żadnej muzyki. A może była tak cicha, że jej nie zanotowałem?
  3. Przestrzeń
    Masa miejsca. Na korytarzach nie ma żadnych stoisk z elektronicznymi papierosami czy kapciami, nie ma gigantycznych donic na sztuczne palny ani... ławeczek na których można by przysiąść. Mało schodów ruchomych a jak już są, to pojedyncze. Przeszklony i wysoko zawieszony dach sprawia wrażenie jakbym chodził nie po centrum handlowym ale po zwyczajnej ulicy.
  4. Nie zjesz chłopie
    Nie ma KFC, McDonalda czy Burger Kinga. Z fast foodów znalazłem tylko Subway. Poza tym głównie kawiarnie. Brak taniego żarcia znacznie ogranicza ilość snującej się młodzieży.
  5. Francja elegancja
    Czarna podłoga, białe poręcze ruchomych schodów. Dominują te dwa kolory. I szkło.
    Nie jestem specem, ale ze słów żony wynika, że w tutejszych sklepach odzieżowych nie będą kupować studenci czy tele-ankieterzy. Raczej drogie marki ciuchów i kosmetyków. Kolejny powód, dla którego gimnazjaliści na wagary wybiorą raczej Arkadię
Trzy duże minusy to brak ławek, brak zasięgu telefonicznego na poziomie -1 i mała ilość toalet. Na 1. piętrze znalazłem 1 (słownie: jeden) męski sedes. Wiem, że do CH idzie się na zakupy a nie sikać, ale 1 toaleta to drobna przesada.

Żeby nie było, są też pozytywy.
Na poziomie -1 z popiołów odrodził się Super SAM. Ceny jak w innych polskich delikatesach.
Ale za to jest cała ściana z lokalnymi browarami, polskimi i zagranicznymi! I to po drodze z pracy do domu! No po prostu miodzio.

Drugi plusik. W związku z niedawnym otwarciem w kilku sklepach są obniżki. Na przykład w Matrasie 30% zniżki na cały asortyment.
Po godzinie wyszliśmy stamtąd z naprawdę szerokimi uśmiechami - ja z nowymi fiszkami do hiszpańskiego, żona z ukochaną książką a jako wisienkę na torcie wynieśliśmy (po zapłaceniu) planszówkę.

I chyba dzięki temu będę to miejsce kojarzył pozytywnie.





Beauty Embassy czy Salon Urody?

- Czemu te wszystkie napisy są po angielsku?

Spytała mnie o to moja mama po przejściu się Nowym Światem.

Jakoś nigdy nie zwracałem na to uwagi.

Ale ostatnio myślę o tym coraz częściej. I coraz bardziej mnie to śmieszy.

Okazuje się, że byle budę z zapiekankami trzeba dziś nazwać po angielsku. Wtedy lokal nabiera powagi, a sprzedawca zamiast kanapek serwuje ci sandwich'e a zamiast kawy - americanę.

Czy obcojęzyczna nazwa sprawia, że żarcie jest lepsze? Albo ubrania... nie wiem, lepiej leżą?
Be-ze-du-ra, jak mawiał milord.

Więc skąd ten wstyd przed polskim nazewnictwem?
Spiesząc z pomocą przedsiębiorcom, wybrałem 5 nazw i przełożyłem je z języka Goethego i Twaina na język Reja i Żeromskiego.

Ciekawe, kto zgadnie o jakie miejsca chodzi :)
  1. Generał Kopia
  2. Komnata Piwa
  3. Rezerwa
  4. Punkt Rześkości
  5. Rynek Świeżości
Oczywiście, nie chodzi mi o to, żeby z Rossmanna zrobić Czerwonego Człowieka.
Ale między nami mówiąc, chętniej zjem w Chłopskim jadle niż w Sushi@To. 
I to nie tylko dlatego, że wolę golonkę od ryby w wodorostach.



    Od podwórka

    W czasie sobotniego spaceru odwiedziłem kilka podwórek w starych i nowych kamienicach.

    Podwórka są różne, panoczku, różniste. Są całe wybetonowane, są i takie z trawnikiem pośrodku, a na niektórych stoi ławeczka czy nawet kapliczka.

    Wszystkie jednak mają jedną cechę wspólną - są przeważnie strasznie zaniedbane, zarośnięte i zagracone.

    Pomyślałem sobie: Ależ ci ludzie leniwi, nie zadbają nawet o własne podwórko! 
    A potem wróciłem do domu i potknąłem się o belkę sterczącą z mojego oka. 

    Aleje od podwórka

    Kamienica moja niby odnowiona (od zewnątrz, ma się rozumieć). Po wejściu przez bramę pierwsze co uderza człowieka to cisza. To niezwykłe uczucie, kiedy wchodząc do naszej twierdzy zostawiam hałas alei za blaszanymi drzwiami. Uwielbiam to.

    Zaraz po wejściu widać za bramą nasz gaj. Nie wiem jak inaczej to nazwać. Środek pierwszego podwórka zajmuje owal ziemi na którym rośnie coś zielonego. Co roku późną jesienią gospodyni wspólnie z ekipą wyrywa wszystko i przez zimę owal świeci pustką.
    Wraz z wiosną budzi się do życia. I rośnie w zastraszającym tempie. W sierpniu sięga pewnie ok. 2 metrów.

    Do czego służy?
    Jest to rezerwat dzikich kotów, polujących wśród niedostępnych chaszczy na wróbelki, jaskółki i inne sikoreczki. Sam byłem kiedyś świadkiem sceny niczym z National Geographic (nie będę opisywał, bo podpisałem wcześniej, że blog nie będzie zawierał treści drastycznych).


    A przecież można by pozbyć się raz na zawsze tych zarośli i postawić tam np. huśtawkę dla dzieci. Nawet nie plac zabaw, ale chociaż małą huśtaweczkę. A zresztą - jakby stała tam piaskownica i zjeżdżalnia też nic by się nie stało. Że dzieci by krzyczały? Toż od tego są.

    Druga rzecz jaka rzuca się w oczy to poręcze od schodów obwieszone rowerami. Można by przecież zrobić ściepę i zakupić jakieś stojaki na dwuślady. Kilka zespawanych rurek ułatwiłoby życie cyklistom.

    Przez drugą bramę można wyjść na kolejne, tylne podwórko.
    Spaceruję tam co najmniej raz na dwa dni. Niestety nie robię tego by cieszyć się zielenią czy słuchać ptaków śpiewających przy karmnikach. Cel jest bardziej prozaiczny - wywalam śmieci do kontenera, stojącego w malowniczym ceglanym boksie w cieniu drzew.

    Nie jest to pewnie najbrzydsze podwórko w Warszawie. A jednak, czuć tam jakiś nieporządek. Krzaki rozrosły się na dziko, zamiast trawy - zielsko a zamiast rosnących w rządkach kwiatów - stara poręcz od dziecięcego łóżeczka.


    Gdzieś w tym gąszczu znalazłem  nawet karmnik dla ptaków.
    Btw, czy tylko mnie budzi rano krakanie wron, gruchanie gołębi i krzyki srok? Gdzie się podziały skowronki?






    Na środku zarośniętego zielem trawnika tabliczka: PSY WYPROWADZAMY POZA TEREN POSESJI. 
    Postawiona chyba dla żartu, bo nawet gospodyni wyprowadza tam swojego jamnika.Co prawda nie śmierdzi, ale to jednak jakiś dyskomfort mieć świadomość, że ktoś pod twoim oknem zrobił sobie szalet...

    Poza tym, czasem człowiek ma ochotę zejść z wszechobecnego betonu i postać chwilę na trawce. Nie na polu minowym.



    Od sąsiedniej posesji podwórko odgradza ceglany mur, na którym ktoś jakieś milion lat temu powiesił karmnik.

    Po prawej stronie widać coś na kształt sklepienia (?). Czyżby wspomnienie po zamurowanym przejściu?

    Tworzy to pewien klimat, ale chyba wolałbym tynk - a może jakieś ładne graffiti?
    A gdyby tak skosić trawę, posadzić kwiatki, postawić ławeczki. Kurczę, żona stwierdziła, że można by tam nawet posadzić jakieś maliny czy inny szczypiorek. A w czerwcu spotykać się na ławeczce z sąsiadem i porozmawiać o wymianie kaloryferów, z sąsiadką o nowych kwiatach a z synem ich obojga o graffiti, które właśnie stworzył na murku.


    Gdyby powyższy tekst przeczytali mieszkańcy mojej kamienicy, pewnie popukaliby się w głowę i powiedzieli: To weź się do roboty, zamiast pisać posadź kwiatki i kup ławeczkę!

    Może tak trzeba faktycznie zrobić?
    Napisać ogłoszenie, że tego a tego dnia zapraszamy na wspólne sadzenie kwiatów, albo że odbędzie się zbiórka na huśtawkę czy cokolwiek.

    Ciekawe, jaki byłby odzew. I co na to gospodyni i jej jamnik...