To nie jest film o powstaniu warszawskim!

Miałem nie pisać recenzji filmowych, bo żaden ze mnie krytyk.

Ale jest okazja więc skrobnę coś niecoś - nie recenzję a raczej refleksję.

Wczoraj kolega z pracy poczęstował mnie zaproszeniem na przedpremierowy pokaz filmu Sierpniowe niebo. 63 dni chwały. 

Kto nie kojarzy, proszę bardzo - zapowiedź niżej:

Oglądając ją można się zastanawiać - czemu zamiast standardowej zapowiedzi producent zrobił klip hip-hopowy i poprzeplatał go kronikami powstańczymi.

Ja po obejrzeniu filmu - nie wiem. A kawałek choć trochę sztuczny, to wpada w ucho. Przynajmniej moje.

Oczywiście idąc na seans nastawiłem się na pierwszy fabularny film o powstaniu warszawskim od wielu lat.

No cóż, to był mój błąd.

Moim zdaniem to nie jest film o powstaniu warszawskim. To raczej skrzyżowanie dokumentu, teatru telewizji i kronik powstańczych, które ma odpowiedzieć na pytanie: Kto odziedziczył dziś pamięć po powstaniu warszawskim?

Więc tak naprawdę to film nie o wydarzeniach z sierpnia, ale o pamięci o nich.

Nie obyło się bez wpadek. W jednej scenie, teoretycznie z czasów okupacji, konspiratorzy drukują apel Polacy! który był drukowany dopiero w sierpniu 1944... Co prawda scena była kręcona w drukarni MPW, a tam mają tylko takie blachy - to może trochę usprawiedliwiać autorów. Ale fakt ten jest też dowodem na to, że twórcy mieli bardzo ograniczony budżet. W takich warunkach i tak udało im się sporo osiągnąć.

Najlepsze momenty filmu to te, w których aktorzy się nie odzywają. Czasem dialogi są sztuczne, pisała je chyba jakaś starsza nauczycielka historii. Na ekranie jest mnóstwo debiutantów i, cóż, to widać. Ale pewnie na Lindę i Małaszyńskiego twórców nie było stać...

Raziło mnie też ciągłe przeskakiwanie z jednej sceny/rzeczywistości w inną. Miałem poczucie, że ktoś nakręcił 3 filmy a potem posklejał je w jeden, wycinając co nie co. To troszkę męczyło w czasie oglądania.

Nie psując nikomu frajdy mogę chyba napisać, że akcja filmu toczy się w trzech rzeczywistościach: w czasie okupacji, powstania i dzisiaj. Mnóstwo wątków i masa postaci, czasem nie wiedziałem kto jest głównym bohaterem.

Może pamięć?

 A co mi się podobało...hm.

Na pewno pytanie jakie stawia film, czyli: Kto odziedziczył pamięć po powstaniu? 

Kiedy już wyszedłem z kina i  wymieniłem z żoną wszystkie krytyczne uwagi, stwierdziłem, że podoba mi się przekaz autorów. To prawda, jest wyłożony łopatologicznie i miejscami tchnie patosem - co nie przeszkodziło mi się wzruszyć na końcu.

I jeśli reżyser chciał, żebym po napisach końcowych zastanawiał się nie tylko nad sensem powstania, ale nad tym jak ono wpłynęło na miasto i ciągle wpływa każdego dnia na mnie - to mu się udało.

Przed seansem była rozmowa z reżyserem, Ireneuszem Dobrowolskim. Prowadził ją pewien publicysta-bliźniak za którym nie przepadam. W jednym muszę się z nim jednak zgodzić.

To, czy powstanie miało sens, zależy dzisiaj również od nas samych i od tego, co zrobimy z pamięcią o bohaterach.

Do refleksji nad tym, zmusza film Dobrowolskiego. I chwała mu za to.

1 komentarz: