Nie spodziewałem się, że kolejny wpis o reklamach będzie równie popularny co tekst o kebabach. Hehe.
W odniesieniu do komentarzy na FB.
Dźwigu kontestuje stwierdzenie, że pokolenie lat 90tych nie wierzy w reklamy.
Łatwo to sprawdzić. Sami jesteśmy tym pokoleniem, mamy znajomych. Wystarczy spytać się, powiedzmy, 15 osób na FB co czują widząc reklamę w necie, tv czy na ulicy. Stawiam pół litra ukraińskiej wódki, że większość odpowie z grubsza tak jak ja w poprzednim poście.
A co do działania reklamy. Tak jak pisałem na FB - jasne, że reklama działa. Ale to jest skutek odwrotny od zamierzonego. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie sięgam po reklamowane produkty. Wprost przeciwnie - staram się kupować tego czego nie reklamują (bo mam poczucie, że nie dokładam się do kampanii reklamowej).
Ale wydaje mi się, że z czasem to działanie reklamy staje się coraz słabsze.
Percepcja człowieka jest ograniczona. Mogę przyjąć sporo bodźców z zewnątrz, ale kiedy czuję przesyt - wyłączam się.
Przestałem słuchać radia, bo denerwują mnie idiotyczne zachęty do kupna środków na prostatę. Jadąc do pracy wbijam wzrok w książkę żeby nie patrzeć na bilbordy. Kiedy wchodzę na stronę jarzącą się od banerów albo zalaną wyskakującymi okienkami - wyłączam ją.
Ogrom bodźców jaki na co dzień na nas działa łatwiej poczuć np. na wyjeździe w górach. Po tygodniu wędrówki od schroniska do schroniska człowiek czuje, że wreszcie może się skupić. Zaczyna myśleć o sprawach, na które wcześniej nie miał siły. Możesz się pocić, możesz mieć bąble na stopach i czwarty dzień z rzędu jeść pasztet - ale zatęsknisz do tej nirwany dzień po powrocie z urlopu.
Odbierając telefon w którym sztuczny męski głos poprosi żebyś poczekał na zgłoszenie się twojego konsultanta - poczujesz, że wakacje dobiegły końca.
Niepostrzeżenie, dzień po dniu, rośnie wokół mnie skorupa. Nie chcę już tego wszystkiego widzieć, czytać, słuchać i wiedzieć. A ponieważ reklama jest wszędzie i nie da się jej uniknąć - wyłączam się coraz częściej.
Można teraz wychwycić pewien mechanizm.
Ograniczony dostęp do informacji był kiedyś znakomitym narzędziem kreowania rzeczywistości w umysłach ludzi. Mając w ręku telewizję, prasę i radio można obywatelowi wmówić, że ktoś zrzucił stonkę na pola ziemniaków a w kapitalistycznym kraju jest bieda i klęska głodu.
A co się dzieje, kiedy informacji jest tak wiele, że obywatel nie radzi sobie z jej odbiorem (nie mówiąc już o zrozumieniu i wyciągnięciu wniosków)?
Wtedy pojawia się... pomoc.
Nie możesz śledzić na bieżąco wydarzeń w kraju? Nasz portal/gazeta/telewizja powie ci jak jest na prawdę. Niezależnie i przez całą dobę.
Nie masz siły słuchać sprzecznych zdań publicystów? Posłuchaj opinii naszego niezależnego eksperta. On wie kto ma rację.
Nie chcesz czytać programów partii przed wyborami? Zagłosuj na nas - my po prostu damy ci spokój!
A najlepiej nie przejmuj się tym wszystkim i siedź spokojnie w domu. Zostaw resztę nam.
Nie wiem, czy są na ten temat jakieś "poważne" badania. Ale myślę, że ogrom bodźców jaki w nas uderza - ten reklamowo-informacyjny bełkot - wpływa nie tylko na nasze decyzje konsumenckie. I będzie wpływał coraz bardziej.
Dzięki Bogu, Orwell był dla mnie - urodzonego tuż przed upadkiem muru berlińskiego - tylko migawką z minionej epoki.
Oby Huxley nie okazał się prorokiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz