W czasie sobotniego spaceru odwiedziłem kilka podwórek w starych i nowych kamienicach.
Podwórka są różne, panoczku, różniste. Są całe wybetonowane, są i takie z trawnikiem pośrodku, a na niektórych stoi ławeczka czy nawet kapliczka.
Wszystkie jednak mają jedną cechę wspólną - są przeważnie strasznie zaniedbane, zarośnięte i zagracone.
Pomyślałem sobie:
Ależ ci ludzie leniwi, nie zadbają nawet o własne podwórko!
A potem wróciłem do domu i potknąłem się o belkę sterczącą z mojego oka.
Aleje od podwórka
Kamienica moja niby odnowiona (od zewnątrz, ma się rozumieć). Po wejściu przez bramę pierwsze co uderza człowieka to cisza. To niezwykłe uczucie, kiedy wchodząc do naszej twierdzy zostawiam hałas alei za blaszanymi drzwiami. Uwielbiam to.
Zaraz po wejściu widać za bramą nasz gaj. Nie wiem jak inaczej to nazwać. Środek pierwszego podwórka zajmuje owal ziemi na którym rośnie coś zielonego. Co roku późną jesienią gospodyni wspólnie z ekipą wyrywa wszystko i przez zimę owal świeci pustką.
Wraz z wiosną budzi się do życia. I rośnie w zastraszającym tempie. W sierpniu sięga pewnie ok. 2 metrów.
Do czego służy?
Jest to rezerwat dzikich kotów, polujących wśród niedostępnych chaszczy na wróbelki, jaskółki i inne sikoreczki. Sam byłem kiedyś świadkiem sceny niczym z National Geographic (nie będę opisywał, bo podpisałem wcześniej, że blog nie będzie zawierał treści drastycznych).
A przecież można by pozbyć się raz na zawsze tych zarośli i postawić tam np. huśtawkę dla dzieci. Nawet nie plac zabaw, ale chociaż małą huśtaweczkę. A zresztą - jakby stała tam piaskownica i zjeżdżalnia też nic by się nie stało. Że dzieci by krzyczały? Toż od tego są.
Druga rzecz jaka rzuca się w oczy to poręcze od schodów obwieszone rowerami. Można by przecież zrobić ściepę i zakupić jakieś stojaki na dwuślady. Kilka zespawanych rurek ułatwiłoby życie cyklistom.
Przez drugą bramę można wyjść na kolejne, tylne podwórko.
Spaceruję tam co najmniej raz na dwa dni. Niestety nie robię tego by cieszyć się zielenią czy słuchać ptaków śpiewających przy karmnikach. Cel jest bardziej prozaiczny - wywalam śmieci do kontenera, stojącego w malowniczym ceglanym boksie w cieniu drzew.
Nie jest to pewnie najbrzydsze podwórko w Warszawie. A jednak, czuć tam jakiś nieporządek. Krzaki rozrosły się na dziko, zamiast trawy - zielsko a zamiast rosnących w rządkach kwiatów - stara poręcz od dziecięcego łóżeczka.
Gdzieś w tym gąszczu znalazłem nawet karmnik dla ptaków.
Btw, czy tylko mnie budzi rano krakanie wron, gruchanie gołębi i krzyki srok? Gdzie się podziały skowronki?
Na środku zarośniętego zielem trawnika tabliczka:
PSY WYPROWADZAMY POZA TEREN POSESJI.
Postawiona chyba dla żartu, bo nawet gospodyni wyprowadza tam swojego
jamnika.Co prawda nie śmierdzi, ale to jednak jakiś dyskomfort mieć świadomość, że ktoś pod twoim oknem zrobił sobie szalet...
Poza tym, czasem człowiek ma ochotę zejść z wszechobecnego betonu i postać chwilę na trawce. Nie na polu minowym.
Od sąsiedniej posesji podwórko odgradza ceglany mur, na którym ktoś jakieś milion lat temu powiesił karmnik.
Po prawej stronie widać coś na kształt sklepienia (?). Czyżby wspomnienie po zamurowanym przejściu?
Tworzy to pewien klimat, ale chyba wolałbym tynk - a może jakieś ładne graffiti?
A gdyby tak skosić trawę, posadzić kwiatki, postawić ławeczki. Kurczę, żona stwierdziła, że można by tam nawet posadzić jakieś maliny czy inny szczypiorek. A w czerwcu spotykać się na ławeczce z sąsiadem i porozmawiać o wymianie kaloryferów, z sąsiadką o nowych kwiatach a z synem ich obojga o graffiti, które właśnie stworzył na murku.
Gdyby powyższy tekst przeczytali mieszkańcy mojej kamienicy, pewnie popukaliby się w głowę i powiedzieli:
To weź się do roboty, zamiast pisać posadź kwiatki i kup ławeczkę!
Może tak trzeba faktycznie zrobić?
Napisać ogłoszenie, że tego a tego dnia zapraszamy na wspólne sadzenie kwiatów, albo że odbędzie się zbiórka na huśtawkę czy cokolwiek.
Ciekawe, jaki byłby odzew. I co na to gospodyni i jej jamnik...