Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
No i mamy nowe muzeum w Warszawie.
Budowa trwała prawie tak długo jak odczytywanie nazwy. Dlatego już na początku wpisu plus dla twórców za wymyślenie hasła POLIN. Dam głowę, że 9 na 10 przechodniów nie kojarzy czym owo "polin" jest, ale z czasem wyraz będzie nierozerwalnie kojarzony z Muzeum Historii Żydów Polskich.
Wizyta u kardynała
Dobra, przyznać się kto był kiedyś w mieszkaniu jakiegoś biskupa?
Bez podtekstów pytam.
Mieszkanie jak mieszkanie, a kto był w Pałacu?
Kto nie był a jest ciekawy jak mieszkają hierarchowie polskiego Kościoła - ma okazję.
Dwa razy do roku chętni mają możliwość wejść do domu arcybiskupów warszawskich przy ul. Miodowej. To taki pałacyk niedaleko Ministerstwa Zdrowia. Chociaż budynek był zrównany z ziemią w czasie II WŚ, dzisiaj jest co oglądać.
Najbliższa okazja - środa, 24 września w godzinach 16:00 - 19:00.
Skąd taka data, w środku tygodnia? Otóż co roku w pobliżu rocznicy aresztowania kard. Stefana Wyszyńskiego Muzeum JP2 organizuje zwiedzanie tych miejsc, które w 1953 r. "nawiedzili" panowie w długich płaszczach.
Kto przyjdzie, będzie mógł z przewodnikiem (w tym ze mną, a jakże) obejrzeć m.in. gabinet prymasa, salę tronową i kaplicę Jeśli pogoda dopisze będzie można wyjść do ogrodu. W maju jest co prawda ładniej, ale i teraz jego główną atrakcją jest perełka - XVIII-wieczny pawilonik. Nietknięty żadnym niemieckich pociskiem.
A przed pałacem będzie możliwość dowiedzieć się co to za dziwny twór to Muzeum JP2.
Bierzcie rodzinę, sąsiadów i napotkanych w tramwajach kanarów.
Można dołączyć do wydarzenia na FB: https://www.facebook.com/events/1487514361534809/
Albo po prostu przyjść.
Do zobaczenia!

Mieszkanie jak mieszkanie, a kto był w Pałacu?
Kto nie był a jest ciekawy jak mieszkają hierarchowie polskiego Kościoła - ma okazję.
Dwa razy do roku chętni mają możliwość wejść do domu arcybiskupów warszawskich przy ul. Miodowej. To taki pałacyk niedaleko Ministerstwa Zdrowia. Chociaż budynek był zrównany z ziemią w czasie II WŚ, dzisiaj jest co oglądać.
Najbliższa okazja - środa, 24 września w godzinach 16:00 - 19:00.
Skąd taka data, w środku tygodnia? Otóż co roku w pobliżu rocznicy aresztowania kard. Stefana Wyszyńskiego Muzeum JP2 organizuje zwiedzanie tych miejsc, które w 1953 r. "nawiedzili" panowie w długich płaszczach.

A przed pałacem będzie możliwość dowiedzieć się co to za dziwny twór to Muzeum JP2.
Bierzcie rodzinę, sąsiadów i napotkanych w tramwajach kanarów.
Można dołączyć do wydarzenia na FB: https://www.facebook.com/events/1487514361534809/
Albo po prostu przyjść.
Do zobaczenia!
Rukat na Bałkanach, czyli tam i z powrotem. Cz. 3 i ostatnia.
Dziś o drodze przez Bośnię i Hercegowinę, sympatycznych muzułmanach i przedzieraniu się do kraju przez słowackie pustkowia.
Rukat na Bałkanach, czyli tam i z powrotem. Cz. 2.
Dziś trochę więcej.
M.in. o tym dlaczego Polacy są najlepszymi turystami, co ma wspólnego swastyka z krową, jak najszybciej wydostać się z Albanii i o Odrze Opole.
Rukat na Bałkanach, czyli tam i z powrotem. Cz. 1
Kiedy żona powiedziała mi, że w tym roku chciałaby pojechać na wakacje na Bałkany w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
Wojna! Miny! Powodzie! I Slobodan Miloszewicz! Nie ma mowy, zabiją nas albo zamkną w jakiejś kopalni uranu. Nie lepiej uderzyć w Beskidy???
Trochę trwało zanim doczytałem, że wojna skończyła się jakiś czas temu a po ulicach można poruszać się bez kamizelki kuloodpornej i hełmu. W ramach przygotowań obejrzeliśmy Underground Emira Kosturicy (polecam!), spakowaliśmy plecaki i hajda na koń!
Zgodnie z planem mieliśmy dotrzeć do Skopje i autostopem zwiedzić Macedonię, Czarnogórę oraz Bośnię i Hercegowinę. Powrót do kraju pozostawał zagadką.
Każdy przeżywa przygody na swoją własną miarę. Pewnie dla kogoś podróż stopem po Bałkanach jest chlebem codziennym – dla mnie była niezłym wyzwaniem. Spróbuję podzielić się tym co przeżyłem przez te dwa tygodnie. Trochę uprzedzając pytania znajomych „Jak było?”, a trochę, żeby jeszcze raz przypomnieć sobie tamte chwile. Jeśli coś kogoś zainteresuje – piszcie w komentach. Służę detalami.
Szwecja
Jak wiadomo, najkrótsza droga z Polski na Bałkany wiedzie
przez Szwecję. Tym, którzy praktykują latanie tanimi liniami nie muszę
tłumaczyć o co chodzi.
W niedzielę rano, wyspani jako tako po weselu w Częstochowie, wsiedliśmy do samolotu na Okęciu.
Taka dygresja. Nie latam co tydzień ale kilka podróży napowietrznych już odbyłem. Zawsze frapuje mnie kolejka ludzi ustawiających się do bramki. Wiadomo, że otwierają je na ostatnią chwilę i że wszyscy i tak się zmieszczą. Zauważyłem, że nie tylko Polacy wolą stać karnie w długim ogonku przez pół godziny, niż posiedzieć czekając na wejście. Pierwszy raz myślałem, że chodzi o zdobycie miejsca przy oknie. Ale przecież osoby, które przechodzą jako ostatni przez bramkę wchodzą jako ostatni do autobusu. A jak wiadomo, ostatni będą pierwszymi – zwłaszcza przy wyjściu z busu na pokład samolotu.
Nie mam pojęcia skąd ten pęd do stania w kolejkach. Zaklepuję sobie ten temat na kolejnego posta.
Po wyjściu na płytę lotniska w Malmö okazało się, że Szwecja jest zimna, mokra i pochmurna. Na pustym terminalu spędziliśmy pół dnia. Miałem okazję zaznajomić się z miejscowymi cenami – wow, jeden z najdroższych obiadów w moim życiu.
Nasz lot był ostatnim tego dnia. Zgodnie z planem mieliśmy wyrobić się na ostatniego busa z lotniska Aleksandra Macedońskiego w Skopje.
Oczywiście, wylot opóźnił się o godzinę.
Stresik był, ale bus zaczekał. Wysiedliśmy przy dworcu autobusowym w Skopje ok. 1 w nocy i sprawnym krokiem przeszliśmy do hostelu.
A tam – sami Polacy. I łóżko.
Z Ikei.
Skopje
Pierwsze miłe zaskoczenie – temperatura pozwala na jedzenie śniadania w ogrodzie.
Posileni ruszyliśmy w miacho. Okazało się, że trafiliśmy w sam środek wojny.
Wojny o tożsamość Macedończyków. Od 2010 roku trwa akcja Skopje 2014 w ramach której
w całym mieście stanęła zatrważająca liczba pomników. Poważnie - jest ich tu więcej niż u nas budek z kebabami. Władza ma bzika na
punkcie polityki historycznej. Nowe budynki stawiają w stylu klasycystycznym,
budują coś w stylu „ołtarza ojczyzny” i obwieszają co się da flagami. Jak dla mnie - super.
Pomniki są różne, różniste. Przedwojenne, komunistyczne, współczesne. Każdy znajdzie coś dla siebie. W samym centrum stoi gigantyczny pomnik Aleksandra Macedońskiego. Jak się później dowiedziałem, historia jest tutaj dość drażliwym tematem i lepiej nie wspominać przy tubylcu o „greckości” niektórych postaci uznawanych dziś za bohaterów narodowych.
Jednym z niekontrowersyjnych bohaterów jest Matka Teresa. Tabliczki z jej podobizną i cytatami wiszą na całym mieście.
Kiedy przysiedliśmy nad brzegiem rzeki miejscowy żul podziękował nam za przyjazd do jego kraju i wyjaśnił zależność pomiędzy zamordowaniem Lecha Kaczyńskiego, zamachem na WTC i wprowadzaniem euro. Bardzo mili ci Macedończycy.
Pierwszy raz słyszałem tam śpiew muezzina, pierwszy raz wszedłem do meczetu. Kiedy przed 13:00 odpoczywaliśmy w cieniu pod największym w mieście meczetem Mustafa Paszy mieliśmy okazję obserwować tubylców zmierzających na modlitwę. Przed wejściem do świątyni - obowiązkowe obmycie. I to nie jakieś tam symboliczne, ale dokładnie, z mydłem!
Społeczność muzułmańska w Macedonii to głównie Albańczycy. Pomiędzy nimi a prawosławnymi Macedończykami dochodzi raz na jakiś czas do konfliktów. Ludzi dzieli tu jednak nie religia ale ekonomia. Pewien Macedończyk narzekał, że Albańczycy nie płacą podatków i rachunków, m.in. za prąd. Rząd nie wyrabiał się finansowo z pomocą socjalną więc sprywatyzował elektrownie. Gdy nowy właściciel z Francji odciął prąd niepłacącym obywatelom (ponoć głównie mniejszości albańskiej), ci wyszli na ulice. Z pomocą rządu sprawę załatwiono podnosząc opłaty za elektryczność. Ci co nie płacili - dalej cieszą się prądem za który płaci reszta obywateli. Mój rozmówca prorokował rychłą eskalację tego konfliktu.
Ja spotkałem samych sympatycznych Albańczyków. Takich jak ten dziadek na fotografii, który opiekuje się jednym z meczetów (opieka polega głównie na odkurzaniu dywanów) i oprowadza turystów takich jak my.
W dzielnicy muzułmańskiej (carsiji) jest też targ.
Tam, w wąskich przejściach pomiędzy straganami, w nozdrza uderzał mnie raz o raz zapach owoców, których raczej nie próbuję na co dzień. Zaopatrzyliśmy się zatem w figi, melony, oliwki i inne łakocie na kolację. A wszystko tanie jak nasze młode ziemniaki.
Ostatnim doznaniem wartym wspomnienia jest jedzenie cevapi/cevapcici (czewapi). To taki bałkański schabowy z ziemniakami, czyli mejn disz. Na danie składają się zrolowane kawałki drobno zmielone mięsa. Czasem spożywa się je w picie, czasem z frytkami.
Zaryzykuję stwierdzenie, że lepsze niż nasz kebab :)
Na dziś tyle. Nocna podróż do Polski wypompowała mnie kompletnie więc ciąg dalszy (mam nadzieję dłuższy) wkrótce!
Miasto 44 - czy to już?
Zacierałem rączki kiedy dowiedziałem się, że dane mi będzie obejrzeć "Miasto 44" na ponad miesiąc przed oficjalną premierą.
Pójdę, obejrzę, walnę quasi-recenzję. Będzie super, myślałem ściskając w dłoniach bilet.
Kiedy po trzech godzinach opuściłem przybytek za 2 miliardy myślałem o trzech sprawach:
O tym jaki ten Komasa młodziutki!
O jego przemowie przed filmem.
O tym, że Marek Konrad jednak się postarzał.
Reżyser był wzruszony, ekran zszyty z prześcieradeł a głos jakbym wlazł do studni. A film?
Jak się okazało niedawno - niedokończony.

Czyli co - wszystkie te recenzje, które napisano trzeba teraz wyrzucić?
Nie chciałem rozpisywać się o aktorach, efektach specjalnych i fabule. Są od tego ludzie.
Liczyłem tylko, że podzielę się tym co czułem zaraz po wyjściu z seansu. Ale czym tu się dzielić...
Pod koniec podstawówki zaczytywałem się w komiksach. Kiedyś dostałem od rodziców Thora. Rysunek był znakomity, wodziłem oczami za kreską i do dziś pamiętam niektóre sekwencje.
Ale za nic nie rozumiałem o co chodzi w fabule.
Podobnie czułem się po obejrzeniu "Miasto 44". Najcelniej trafiły we mnie sceny tchnące baśniowymi niczym z braci Grimm barwami i tarrantinowskie motywy walki. Piękny, straszny malunek, nakładany warstwa po warstwie na jakieś miasto, które umiera przez 63 dni.
Mając w pamięci to co widziałem dwa lata temu i opinie o zeszłorocznej sztuce, szedłem tam z ciężkim sercem. Wstyd się przyznać, nie czytałem jeszcze Białoszewskiego i nie wiedziałem czego mogę się spodziewać.
Było trochę długo, fakt, kilka osób wyszło przed końcem.
Ale nie z nudów.
Głos Jandy, muzyka Satanowskiego, gra świateł i otoczenie...
Po wyjściu na sierpniową mżawkę pomyślałem: To jest to.
Dziś zastanawiam się nad opowieścią o powstaniu.
Czy był to bohaterski zryw młodego pokolenia, wychowanego w szacunku do polskiej flagi?
Tak.
Czy była to tragedia, w której rzucono brylanty pod koła czołgów?
Tak.
Nie da się Tu być i nie myśleć, czy warto było się bić.
To pytanie wisi jak serce dzwonu, przechyla się raz w prawo raz w lewo, uderzając w argumenty, które stapiają się w moich uszach w jedno żałosne dudnienie.
Może właśnie ta forma baśni i snu jest najlepszą metodą do opowiadania o powstaniu?
Może wydarzenia sprzed 70 lat są zbyt smutne by opisywać je słowami, analizami, wykładami.
Może potrzeba poezji?
Poematu, którego maturzyści nie będą analizować na egzaminie dojrzałości, ale który zagoi ranę pamięci.
Moim zdaniem film Jana Komasy to chyba jeszcze nie to.
Jak uczcić 1 sierpnia?
Chciałbyś w jakiś sposób uczcić ludzi, którzy walczyli w powstaniu warszawskim?
Nie lubisz sztywnych obchodów, stania w słońcu na betonowym placu i przemówień wyjętych z akademii szkolnych?
Mam dla Ciebie trzy propozycje!
1 SIERPNIA - S P A C E R K I E M

Opowiemy Wam historie, których nie znajdziecie na wikipedii i w Super Expresie!
Zanim rozbolą nas nogi udamy się na pl. Piłsudskiego. Tam o 20:00 zaczyna się śpiewanie powstańczych piosenek. Nie bój nic, każdy śpiewać może - udowadniam to co roku :)
A po śpiewaniu nawilżymy zmęczone struny głosowe na gościnnym Starym Mieście!
Weźcie rodzinę, znajomych i sąsiadów!
2 SIERPNIA - A R T Y S T Y C Z N I E

Będzie to inscenizacja pamiętników Wilma Hosenfelda (Niemca, który uratował Władysława Szpilmana). Zapowiada się ciekawie!
Piszą, że jest tylko 100 miejsc, ale nigdzie tego nie promują więc pewnie da radę się wcisnąć :)
3 SIERPNIA - K O N C E R T O W O
W niedzielę dwa koncerty!

Cała okolica ma się przenieść w czasie do 1944 roku - na domach powiewać będą flagi, po ulicach przechadzać się będą ludzie ubrani w stroje z epoki a w zgiełk miasta włączą się przedwojenne szlagiery.
Ciekawscy zobaczą też pokaz mody z czasów okupacji
A o 19:44 koncert rockowy zespołu FABRYKA. Grupa gra "rock fantastyczno-naukowy" cokolwiek ma to znaczyć. Warto iść, choćby żeby to sprawdzić! ;)
A jeśli wolisz drugą stronę Stolicy wbijaj na Wolę.
O 19:00 w Parku Sowińskiego zacznie się koncert muzyków z projektu PANNY WYKLĘTE.
Zaśpiewają Paulina Przybysz, Marcelina, Kasia Malejonek i Maleo Reggae Rockers.
A wcześniej zespół FORTECA.
Zanim pod tym postem na FB zaczniesz dyskusję o sensie walki, tragedii cywilów etc. - wiedz, że ja sam uważam decyzję o wybuchu powstania za błąd.
To nie przeszkadza mi pamiętać o bohaterstwie zwykłych ludzi, którzy walczyli o swoje miasto.
O nich będę myślał w te dni.
Czego pragną mężczyźni
O tym, że przeżywamy dziś kryzys męskości nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy rozejrzeć się po ulicy. Chłopaki w obcisłych spodniach noszący damskie torebki nikogo już nie dziwią. Faceci, którzy kończą 30 lat i wciąż bawią się w nastolatków. Ojcowie, którzy zostawiają rodziny, bo nudzi im się bycie odpowiedzialnym za coś więcej niż zimne piwo w lodówce.

Może faktycznie jest to trochę wina rodziców, którzy wychowują chłopców metodą "Nie biegaj, bo się spocisz" albo "Bądź grzeczny".
A przecież jeśli chłopiec ma kiedyś stać się mężczyzną, nie może być "grzeczny"! Musi biegać, kopać piłką po oknach i lać się z innymi chłopcami. Nie chodzi mi o chuligaństwo, ale o poluzowanie łańcucha.
Moim zdaniem przyczyną kryzysu męskości jest jeszcze jedna kwestia.
Brak zaspokojenia potrzeb.
Wydawać by się mogło, że dzisiejszy facet ma wszystko na wyciągnięcie ręki. Może przebierać w samochodach, jeździć dookoła świata i ścigać antylopy po sawannie. A i tak czuje, że czegoś mu brak.
Nie od dziś wiadomo, że mężczyzna jest maszyną do bólu prostą w obsłudze. Kobieta, która chce żeby jej facet był szczęśliwy powinna pamiętać o trzech potrzebach swojego lubego. Należy go nakarmić, pogłaskać i pochwalić.
Kiedy wydaje ci się, że twój facet cię nie słucha albo nie okazuje czułości - może po prostu jest głodny? Albo nie zwróciłaś uwagi na wysprzątany samochód?
Powinno się o tym pisać w jakichś podręcznikach szkolnych, bo mam wrażenie, że mamusie coraz rzadziej przekazują tę mądrość córeczkom.
Istnieją zatem trzy potrzeby, które mogą zostać zaspokojone przez osoby trzecie. Często sami faceci nie zdają sobie z nich sprawy albo boją się mówić na głos czego chcą. Przecież poproszenie dziewczyny o zrobienie obiadu byłoby takie... seksistowskie.
Założę się, że są panny czekające na taki seksizm, przejawiający się w słowach: "Skarbie, bosko gotujesz, może zrobisz mi jutro twoje cannelloni?"
Jest jednak jeszcze jedna potrzeba, którą zaspokoić może jedynie sam facet.
Potrzeba sukcesu.
Facet kocha zwycięstwo. To dlatego już niedługo przed telewizorami będzie siedziało brzydsze pół populacji tej planety. Dlatego faceci od początku dziejów dźgają się dzidami i chlastają mieczami, żeby pokazać kto tu rządzi.
Sukcesem było upolowanie zwierzyny, udział w zwycięskiej bitwie czy podróż do nowego świata.
Z czasem zmieniły się wyzwania, zmieniła się też miara sukcesu. Mężczyzna nie musiał już polować na mamuta, wystarczyło kupić nowy samochód.
A dzisiaj?
Zastanów się, jakie wyzwania przed tobą stoją.
Pewnikiem większość panów odpowie: duże mieszkanie, samochód, super praca.
Kiedy natrafiamy na problem z osiągnięciem któregoś z tych celów, sytuacja się komplikuje. Są oczywiście ludzie, którzy - z wyboru albo ze strachu - stawiają sobie zupełnie inne cele (np. granie całą noc w GTA albo zebranie kolekcji kamyków ze wszystkich kontynentów).
Pozostali spotykają się z pytaniami:
Co z ciebie za facet, jeśli nie potrafisz znaleźć dobrej pracy? Nie masz mieszkania na Wilanowie i nie jeździsz BMW Z3? Co z ciebie za facet, jeśli nie odniosłeś sukcesu?
Rzeczywiście, prawdziwy facet potrafi zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo (również finansowe). Zmusza nas do tego codzienność. Miarą życiowego sukcesu jest dziś grubość portfela.
Kiedy człowiek uświadomi sobie już czego potrzebuje do szczęścia, może wybrać dwie drogi.
Można włączyć się w wyścig szczurów, rozkręcić własny biznes albo piąć się po szczeblach kariery. Jeśli chcesz osiągnąć taki sukces, przygotuj się (i żonę) na zostawanie w pracy po godzinach i początki siwizny w wieku 30 lat.
Drugim sposobem jest przedefiniowanie pojęcia "sukces". Bo przecież nie musi to być szmal. Sukcesem jest też szczęśliwe małżeństwo, rodzina. Grono przyjaciół i wspólnie spędzony czas. Sukcesem, dla niektórych, może być świętość.
A może zamiast wybierać, można obie te drogi połączyć?
5 grzechów Fejsbuka
Czy
pamięta ktoś jeszcze Grono?
Dawno,
dawno temu, kiedy na pl. Zbawiciela nie było jeszcze tęczy a II linia metra wydawała
się snem pijanego górnika, dziatwa szkolna hasała raźno na pierwszym polskim
serwisie społecznościowym.
Całość wyglądała jak wielki zbiór forów internetowych i służyła głównie napędzanym hormonami nastolatkom i studentom poszukującym notatek z przespanego wykładu.
Całość wyglądała jak wielki zbiór forów internetowych i służyła głównie napędzanym hormonami nastolatkom i studentom poszukującym notatek z przespanego wykładu.
Pomysłodawca
portalu ulepszał go poprzez dodawanie najrozmaitszych pierdółek, co sprawnie doprowadziło
do upadku samego Grona. Btw, czy nie taki sam los spotkał GG? Kiedy uruchomienie
komunikatora trwało dłużej niż ukończenie questa w Baldur’s Gate, odinstalowałem
dziada.
Internet
nie znosi próżni. W miejsce dogorywającego Grona wlazł przy dźwiękach Yankee
Doodle zagraniczny Facebook. I siedzi po dziś dzień, mimo wichur i burz przez
jakie przechodził.
Od
kiedy założyłem sobie konto na FB zastanawiam się kiedy kolos upadnie. Dawałem
mu kilka lat, wieszczyłem zalew reklamami, śmieciowymi aplikacjami i innymi „ulepszeniami”
które tak skutecznie dobiły poprzedników. Tymczasem, chociaż raz na jakiś czas
okienka wyskakują w innych miejscach a portal chce wiedzieć o mnie coraz więcej
– kryzysu na razie nie widać. Może to produkt -cud, a może po prostu nie ma lepszej
alternatywy.
Dziś myślę, że największym zagrożeniem dla fejsbuka nie są reklamy i wyskakujące okienka, ale sami jego użytkownicy.
Każdy ma taki moment kiedy przeglądając FB ma ochotę usunąć konto i nie czytać więcej tych pierdół. Wypunktowałem
kilka typów zachowań, które sprawiają że chcę usunąć konto na FB.
Dojenie krowy i stawianie klocków
Jestę filozofę
Wrzucanie obrazków z cytatem typu"Życie jest zbyt krótkie, żeby nie próbować", albo "Biednemu zawsze wiatr w oczy". Przodują w tym dziewczyny, głównie te, które nie mają co zrobić z wolnym czasem (czyt. stare panny). Życiowe mądrości rodem z Barw Szczęścia czasami sprawiają że się uśmiechnę, częściej jednak zastanawiam się co kierowało osobą która udostępnia te bzdety.Dzieci, dzieciaczki
OK, jak zostanę ojcem też na pewno będę dumny jak cholera. Ale wrzucanie 40 fotek swojego dziecka na fejsa dziennie to moim zdaniem jakiś kompleks. Jeśli zdjęcia widzą TYLKO znajomi a masz 100% pewności, że nie ma wśród nich jakiegoś perwerta - proszę bardzo. Ale miej świadomość, że na jedno zdjęcie twojego dziecka poluje w necie kilku pedofilów. Nie, nie przesadzam. Miłego dnia.O ja biedny
Wpisy na tablicy w stylu "dlaczego??" albo "zdołowana".Może cię to zdziwi, ale świat ma gdzieś twój dołek. Chcesz pogadać - zadzwoń do kumpla albo do mamy. Możesz nawet napisać do gazowni, ale nie szukaj litości na fejsie. Możesz tam znaleźć coś zupełnie innego.
Kupmy Maćkowi dom

Stanisław Lem powiedział kiedyś "Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem że na świecie jest tylu idiotów".
To smutne gdy okazuje się, że część z nich to twoi znajomi.
Ostatnia noc
Weekend
zapowiada się przednio.
Oto
walnęła wieść na mieście, że jeden z zasłużonych dla sprawy kawalerstwa
przechodzi w stan spoczynku. A że los wskazał na przyjaciela – będę w
najbliższą sobotę pomagał mu pożegnać stan wolny.
Przecież
nie tak znowu dawno i ja przeżywałem ten unikatowy w życiu faceta moment.
Wieczór urządzał mój świadek a ja zapamiętałem go jako jedną z najlepszych
imprez na jakiej byłem. Chociaż, co warto zaznaczyć, nie było płci pięknej a
program niektórym mógłby wydawać się lekko monotonny… A i tak kilka filmików
które nagrano w tamtą pamiętną noc może w przyszłości zniszczyć niejedną
karierę polityczną!
Jakby
na zamówienie pojawił się ostatnio na jutubie skecz Ani Mru Mru „Ostatnia noc”.
Momenty ma niezłe, chociaż mnie nie porwał. Znakomicie jednak wskazał różnice
pomiędzy męskim wieczorem kawalerskim a damskim wieczorem panieńskim.
Nie
znam zbyt wielu szczegółów z wieczorów panieńskich (nie wiedzieć czemu nie
dostałem na takowy nigdy zaproszenia) ale co nieco słyszałem, części się
domyślam, resztę sobie dopowiadam. A zatem: musi być niespodzianka, drogie
prezenty i jakiś event w stylu gra miejska, nauka masażu erotycznego i tandetne
różki na głowach. Wszystko to okraszone pseudo-piwem i drinkami. A jak się
ściemni dawaj panie, w białą limuzynę, okna w dół i drzemy ryje na przechodniów
w niezrozumiałym narzeczu bemba.
Mieszkając przy Alejach średnio raz na tydzień widzę taki wehikuł wypchany po brzegi dziewczynami w strojach rodem z dyskoteki w Samotrzasku czy innych Bździochach.
Nie
jest może regułą, ale do zwyczaju należy, aby tak rozpoczęty wieczór zakończyć
oglądaniem męskiej golizny.
Wieczory
kawalerskie wyglądają zresztą dosyć podobnie. Może bez wiejskich różków i
mojito, ale idea jest ta sama – użyć życia póki można.
Zastanawia
mnie skąd bierze się ten popęd do chlania i oglądania nagiej płci przeciwnej.
Że
niby po ślubie nie będzie można? Bo co – bo żona zabroni? Bo będzie głupio? Bo będę
się czuł nie w porządku?
A
tydzień przed ślubem to jest OK i jak najbardziej spoko.
Ktoś
powie: tradycja!
Może
i tradycja, ale z czego się wzięła i jaki jest jej sens?
Nie
będę się wypowiadał na temat damskich harcy, bo średnio jestem w tych meandrach
zorientowany.
Jeśli
chodzi o facetów – to dla mnie wieczór kawalerski powinien być kwintesencją
męskiego spotkania. Nie widzę nic męskiego w urżnięciu się na umór i obmacywaniu
tyłków obcych babek.
Na wieczór kawalerski świadek zaprasza kumpli męża in spe. Nie muszą to być jego „psiapsiele” od szczenięcych lat, nie musi spotykać się z nimi codziennie. To ludzie z którymi dobrze się gada i pije, z którymi łączą go przeżycia warte wspominania.
W
wyjściu na miacho nie widzę nic złego. Byleby tylko nie latać po ulicach i nie obrzygiwać koszy na śmieci. Kulturalne odwiedziny lokalu, wypicie
piwa, ewentualnie trzech – to rozumiem. Można też aktywnie – kręgle, paintball
czy jakiś klubik nawet. Ale jak dla mnie finał musi być na chacie. Ewentualnie
gdzieś gdzie można w spokoju pogadać przy chmielowym napoju.
Podobno na zachodzie coraz częściej na wieczorach kawalerskich panowie rżną na play station i popijają niskokaloryczną colę...
Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie wyglądał trochę inaczej.
A jeśli czytasz te słowa - trzymaj kciuki cobym jutro wstał na 12 do roboty....
Podobno na zachodzie coraz częściej na wieczorach kawalerskich panowie rżną na play station i popijają niskokaloryczną colę...
Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie wyglądał trochę inaczej.
A jeśli czytasz te słowa - trzymaj kciuki cobym jutro wstał na 12 do roboty....
Historia Polski w 10 prostych krokach - Krok 1.
Polanie byli twardsi i sprytniejsi niż
przeciętne misie z innych plemion. Najeżdżali sąsiadów, palili małe grody a na
ich miejscu budowali swoje – większe. W ten sposób zajęli całą dzisiejszą
Wielkopolskę i zaczęli wyprawiać się coraz dalej. Co ich napędzało? Co
sprawiło, że ich władcy nie zapisali się w historii jedynie, jako wykarczowani
przez Niemców poganie?
Otóż – Polanie byli mężczyznami z krwi i
kości. Pełnymi namiętności i ognia, który zagrzewał przyjaciół do boju a serca
wrogów spalał strachem.
Żona Mieszka - Dobrawa |
Prawdziwym facetem był na przykład Mieszko.
Nie było takie oczywiste, że to właśnie on musi być księciem (tak właśnie
myślał niejaki Popiel i skończył marnie). Na początku zbudował autorytet wśród
swojej załogi. Ci, którzy wyprawiali się z nim na wyprawy wojenne wracali z
największymi łupami. Spryt i siła fizyczna zapewniły mu szacunek swojej drużyny.
Szybko podbił Mazowsze, Śląsk i Pomorze. Państwo pogańskiego Mieszka stało się
łakomym kąskiem dla niemieckiego Cesarstwa. Wtedy spryciarz z Gniezna pokazał
Niemcom środkowy palec i ożenił się z czeską księżniczką. Rok później był już
ochrzczony a Polacy stali się równorzędnym partnerem politycznym reszty młodej
Europy.
O znaczeniu chrztu w tamtym okresie może
świadczyć popularna w tym czasie historia o księciu Czech, Bożywoju. Kiedy
zaproszono go pewnego dnia na ucztę do sąsiedniego, już ochrzczonego księstwa,
nie pozwolono zasiąść mu wraz z resztą gości przy stole. Stał przy drzwiach i
jadł resztki ze stołu, razem z psami. Następnego dnia z rana przyjął chrzest i
tego wieczoru jadł już z innymi jak równy z równym. Kronikarz oczywiście
historyjkę podkoloryzował, ale wymowa jest oczywista.
Mieszko przyjmując chrzest wykazał się nie
lada sprytem. Wiedział, że struktura kościoła pozwoli mu kontrolować państwo
lepiej niż stałe objeżdżanie granic. Nie bez znaczenia był też prestiż za
granicą.
Żeby pokazać jego geniusz warto przytoczyć
jedno wydarzenie. Pewnego dnia Mieszko został wezwany na dywanik do cesarzowej,
razem z innymi książętami z okolicy. Jej kilkuletni synek, przyszły cesarz,
dostawał prezenty od wszystkich przybyłych. A to palec św. Wita, a to rubinek a
to inne cacko. Mieszko przebił wszystkich i w prezencie dał malcowi… wielbłąda!
Jak myślicie, którego sąsiada malec zapamiętał najlepiej?
Dość powiedzieć, że
niemieccy kronikarze nazywali go Przyjacielem Cesarza a na dworze cesarskim był
traktowany na równi z innymi książętami niemieckimi.

Jego syn, Mieszko, nie był już takim
kozakiem. Zdążył wprawdzie założyć koronę, ale jednoczesny atak Niemiec i
Rusinów zmusił go do ucieczki do Czech (a ci, kochani sąsiedzi, pozbawili go pewnej
newralgicznej części ciała związanej z prokreacją…). Ta zbrodnia była jednak
niczym w zestawieniu z popisem jego żony. Ta bowiem wywiozła do rodziny w
Niemczech królewską koronę i oddała cesarzowi w zamian za schronienie.
Tymczasem w kraju w czasie bezkrólewia
poganie poczynali sobie raźno, a czeski książe przybył z przyjacielską wizytą,
po której w Gnieźnie nie ostał się kamień na kamieniu. Cesarzowi Niemiec nie
spodobało się kozaczenie Czecha i wysłał do ocalałego z najazdu Pepików
Krakowa, syna Mieszka – Kazimierza. W prezencie dorzucił 500 ciężkozbrojnych,
którzy migiem zaprowadzili porządek a młody książe mógł zabrać się do odnowy
kraju (stąd przydomek – Odnowiciel). Ponieważ w Gnieźnie po ruinach skakały
sarenki, dwór przeniósł się do Krakowa (na najbliższe 600 lat).
Syn Kazimierza dostał imię po pradziadku i
poczuł w sobie gorącą krew Piastów. Osadzał władców na ruskich i czeskich
tronach, miał też bardzo dobre relacje z Węgrami. W tym czasie w Europie w
najlepsze trwał spór pomiędzy cesarzem a papieżem (w dużym skrócie, chodziło o
to kto rządzi cywilizowanym światem). Bolesław wziął stronę Rzymu co przyniosło
mu wkrótce koronę! Jak już wiemy, ten okrągły kawał złota w tamtym czasie
dawała prestiż – ale pozwalał też np. mianować biskupów.
Tak jak pradziadek, Bolek nie był
człowiekiem, który szedł na kompromisy, co kiepsko skończyło się dla biskupa
Stanisława z Krakowa. W burzliwej wymianie zdań udział wzięło kilka mieczy, a poćwiartowany
ksiądz został 200 lat później świętym. Śmiałego króla (to drugi, z tych
Śmiałych) wypędzono po tej akcji z kraju na Węgry. Do Polski nigdy nie wrócił…
Po lewej - kościół św. Andrzeja w Krakowie, ufundowany przez Sieciecha.
Jeszcze ciało poczciwca dobrze nie
ostygło, a synkowie zaczęli wojną o schedę po ojcu. Bolesław (tak jest, to już
trzeci!) po długich walkach przejął tron i na zgodę zaprosił starszego
Zbigniewa do siebie, na przysłowiowy kufel piwa. Braciszek zachowywał się
jednak jak zwycięzca, a w Bolesławie odezwała się ognista krew Polan. Pozbawił
brata obydwu oczu, a ten wkrótce przeniósł się na łono Abrahama. Być może stąd
przydomek księcia – Krzywousty, czyli – nie przymierzając – łgarz.
Rządy trzeciego Bolesława pełne były wojen
o Pomorze. Książę wyprawiał się też i na Węgry. Częste wyprawy (zwłaszcza do
naszych Bratanków) sprawiły, że pod koniec panowania nie miał zbyt wielu
przyjaciół za granicą. Bolesław znał przysłowie, które mówi, że głupi człowiek uczy się swoich błędach, a
mądry na cudzych. Znał też historię swoich przodków (na jego dworze
powstała pierwsza polska kronika!) i wiedział, że Polska nie oprze się
jednoczesnemu atakowi z zachodu i wschodu. Zdecydował się zatem zostać wasalem
cesarza Niemiec. Na pociechę można powiedzieć, że na dworze cesarskim
potraktowano go wyjątkowo. Bolesław w czasie uroczystości niósł przed cesarzem
jego miecz – był to zaszczyt, którego dostępowali tylko nieliczni książęta.
Bolesław miał 5 synów, a pamiętał jaka
zawierucha opanowała kraj w latach jego młodości, choć on miał tylko jednego
brata. Żeby zapobiec kolejnej wojnie domowej, spisał testament. Podzielił w nim
Polskę na dzielnice, które pokrywały się mniej więcej z terenem danych plemion.
Małopolska i Kraków była dzielnicą, która należeć miała do najstarszego Piasta
w kraju. On, jako książe zwierzchni, miał sprawować pieczę nad całością państwa
Polan, Polski.
Gdy ostatnia świeca dopaliła się nad
trumną krzywoustego księcia, dokumenty schowano do skrzyń, a z
pochew wyjęto
miecze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)